Czy nie jest tak, że niektórym wystarczyły by związki partnerskie, niekoniecznie musiałyby to być małżeństwa?
O tym właśnie piszę. Niektórym wystarczyłby sam Lwów i Grodno. A niektórzy chcą granicy na Dźwinie i Dnieprze. Choć wydaje mi się, że umożliwienie przysposobienia dorosłych (najlepiej na wzór amerykański, gdzie młodszy może przysposobić starszego) jest rozwiązaniem nie wzbudzającym kontrowersji a dającym te same prawa.
Sama partia rządząca pokazała, że można brać pod uwagę zmianę konstytucji (nawet kilka dni temu)
Dla wielu neutralnych osób temat LGBT już tak obrzydł, że nie wykluczone, że w przyszłych wyborach będą mieli większość 2/3. Sęk w tym, że szanse na uwzględnienie postulatów środowisk LGBT będą wówczas zerowe.
Granice teoretycznie też można zmienić. Putinowi się to udało. Rozmawiamy jednak o realnych scenariuszach. Zmiana konstytucji przy obecnej polaryzacji sceny politycznej jest niemożliwa. Moim zdaniem nawet jeśli PiS będzie miał większość 2/3 to raczej tego nie zrobi, aby mieć spokój.
Rzeczywiście często najprostsze rozwiązania są pomijane
Rozwiązanie jest najprostsze, bo nie jest zupełnie kontrowersyjne. Oczywiście rodzi różne problematyczne kwestie. Np. co z prawami rodziców osoby przysposobionej? Wiem jednak, że w Japonii istniała praktyka, że w rodzinnych interesach przysposabiano najlepszych managerów, dzięki czemu wchodzili oni do rodziny i przejmowali "markowe" nazwisko (np. Toyoda). Czy biologiczni rodzice takiego przysposobionego tracili swoje prawa? Warto by to sprawdzić.
Reasumując: może prawnie nie jest to rozwiązanie idealne, ale moim zdaniem całkiem realne. O wiele bardziej realne niż zmiana konstytucji lub wprowadzenie związków partnerskich.
Wiadomo, jednak nadal zdaje się to być mniej realne, niż zmiana konstytucji. Szczególnie w tym konkretnym przypadku o którym mówimy, czyli o Polsce. Zresztą czasem trzeba celować wysoko, by osiągnąć coś co jest niżej. Docelowo chcą małżeństw, może tego nie osiągną, ale za to zwiększą świadomość społeczeństwa albo zyskają związki partnerskie. Tak myślę na głos, staram się wczuć w rolę adwokata diabła. Wiele zmian społecznych kiedyś było nierealnych, jak np. zniesienie niewolnictwa, to nie znaczy, że protesty przeciwko niewolnictwu nie miały sensu jeśli odbywały się lata przed zniesieniem niewolnictwa. (oczywiście nie zrównuję niewolnictwa ze stanem osób LGBT, nie chodzi mi tutaj o sugerowanie, że są oni aż tak poszkodowani, ani nie próbuję tutaj stwierdzać, że brak małżeństw tych samych płci jest tak samo zły moralnie jak niewolnictwo, o nie, w żadnym wypadku. W tym porównaniu chodzi jedynie o sam aspekt "nierealności" jakiegoś postulatu)
Te przykłady z Japonii czynią kwestię tego przysposobienia tym ciekawszą. Muszę sobie o tym poczytać, nie słyszałem zdaje się wcześniej o tym.
Zgadza się. Ja nie mówię, że nie można mieć "imperialnych celów". Stwierdzam tylko, że głośne krzyczenie o nich na ulicy jest zwykle nieskuteczne, bo większość zaczyna takich ludzi traktować jak wariatów. Co do niewolnictwa, to zdaje się, że nie zniesiono go w wyniku marszów... ;)
Nie zniesiono w wyniku marszów, ale mogą one budować nastroje społeczne i zwiększać szanse na akceptację odpowiednich zmian gdy już się pojawią. Zresztą wystarczy wspomnieć o tym co było w USA po zniesieniu niewolnictwa - Martin Luther King, Malcolm X itd. (i ponownie, nie zrownuje w żadnym wypadku tamtych sytuacji do obecnych marszów LGBT na każdej płaszczyznie). Ci ludzie też mogli by zostać nazwani wariatami i właściwie byli nawet zabijani, a głównie po prostu "gadali na ulicy o nierealnych zmianach". Na pewno nie mniej realnych niż te o małżeństwach LGBT. Nie przesadzajmy z wariatami, to nie to że chcą zestrzelenia księżyca. Gandhi też byłby wariatem ze swoim pacyfizmem. Przecież to nie ma szans z siłami zbrojnymi, z armią z bronią albo chociaż kijami, a zobacz co zrobił dla Indii. (i poraz trzeci, żeby ktoś kto przeczyta kiedyś ten komentarz źle nie zrozumiał - nie zrownuje donioslosci Gandhiego i tamtej sytuacji geopolitycznej z marszami LGBT, to tylko przykład)