Wczorajszy mecz Atletico Madryt z Arsenalem Londym komentowany był jako przedwczesny finał. Finał na miarę Ligi Mistrzów, bo przecież jeszcze kilka lat temu obydwa zespoły w takim spotkaniu występowały. Ten i poprzedni sezon nie był jednak tak dobry dla obydwu drużyn, stąd też ich występ w Lidze Europy. Napisałem, że nie był dobry. Półfinał Ligi Europy to nie jest dobry sezon?
No, generalnie tak... Gdyby taka Legia Warszawa awansowała do półfinału LE, to chyba byłby to największy sukces w historii. Tutaj mamy jednak do czynienia z zespołami klasy światowej, które poniżej pewnego poziomu nie powinny schodzić.
Arsenal awansował do LE bezpośrednio po 5. miejscu w tabeli Premier League, co było bardzo słabym wynikiem. Nie jest tajemnicą, że zespoły z ligi angielskiej europejskie puchary sobie kompletnie odpuszczają, bo w porównaniu do zarobków z PL - LE za dużo nie oferuje. Jest to raczej raczej szansa na występ dla rezerwowych. Tak było np. z Evertonem.
Trzeba przypomnieć jednak, że zeszłorocznym zwycięzcą był Manchester United, który dzięki temu awansował bezpośrednio do Ligi Mistrzów. Czerwone Diabły odpuściły sobie wówczas zupełnie ligę (6. miejsce), by awansować poprzez wygranie Ligi Europy. Być może podobnie pomyślał teraz klub ze stolicy Anglii, który w ostatnim sezonie Wengera ma pewność, że zdobędzie najmniej punktów w historii pod jego wodzą.
Atletico miało jednak swój poprzedni sezon udany. 3. miejsce w tabeli La Liga i awans do Ligi Mistrzów z tego tytułu. Faza grupowa nie była niestety dla nich udana. Okej, można się tłumaczyć, że mieli w grupie Chelsea i Romę... Romę, która pięknie najpierw pokonała Barcelonę, a teraz mimo zaciętej walki odpadła aż w półfinale LM z Liverpoolem. Na początku sezonu to jednak Atletico i Chelsea były wymieniane jako główni kandydaci do wyjścia z grupy, 3. Roma i 4. oczywiście Qarabag.
Tutaj jednak sporą niespodziankę sprawiła drużyna z górskiego szczytu. Nie mieli szans nawet na podium, ale m.in. właśnie dwa remisy przeciwko drużynie z Madrytu sprawiły, że stało się, jak się stało.
Ostry klimat tamtych terenów na pewno nie był łatwy dla przyjezdnych, stąd też drużyna z Agdamu stworzyła niemały kłopot rywalom.
Taki obrót spraw spowodował, że to Atletico "spadło" do Ligi Europy z 3. miejsca w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Tutaj spisywali się jak zawsze, więc przejdźmy do analizy samego dwumeczu.
Atletico Madryt vs Arsenal Londyn
Pierwszy mecz miał miejsce w Londynie. Arsenal przez praktycznie 80 minut spotkania grał w przewadze jednego gracza za sprawą czerwonej kartki dla Sime Vrsaljko, który najpierw już w 2. minucie złapał żółtą kartkę, by następnie w 10. dostać kolejną.
Taką sytuację Londyńczycy wykorzystali dopiero w drugiej połowie, kiedy to Alexandre Lacazette po dobrym strzale głową pokonał Jana Oblaka.
Kanonierzy pod koniec meczu chyba uznali, że wszystko jest już rozstrzygnięte. Sporo ich to kosztowało, gdyż w 82' Antoine Griezmann wyrównał na 1:1.
Sytuacja zmieniła się więc diametralnie, bo to drużyna z Madrytu strzeliła bramkę na wyjeździe, co dało im pewną przewagę przed rewanżem.
Skrót spotkania (chyba tylko w takim języku nie banują na YT :D).
Wiadomo, że Atletico nie traci zbyt wielu goli. U siebie tym bardziej. Taka jest filozofia gry Diego Simeone i wszyscy o tym wiedzą. Ta drużyna potrafi się dobrze bronić, a przede wszystkim potrafi cierpieć. Cierpieć mocno, bo wydawać się może, że ich gra nie sprawia zbyt dużej przyjemności - na pewno nie kibicom.
Nie inaczej było tym razem. Od początku gracze ze stolicy Hiszpanii dobrze bronili dostępu do swojej bramki.
Niestety, już w 8 minucie spotkania kontuzji doznał Laurent Koscielny. Francuz niefortunnie stanął, a sceny w telewizji nie napawały optymizmem. Zawodnik krzyczał, wściekle bił w murawę. Z bólem został zniesiony na noszach. Już w przerwie meczu potwierdzono, że piłkarz zerwał ścięgno Achillesa, co powoduje około pół roku przerwy. W tym wypadku może się pożegnać z najbliższymi MŚ w Rosji. Myślę, że był to spory cios dla Arsenalu. Tak wcześnie stracili swojego kapitana. Lecz trzeba grać dalej.
Atletico spokojnie utrzymywało się przy piłce, a Arsenal - mam wrażenie - w ogóle nie próbował im tej piłki odebrać. Zero pressingu. Tak, jak w meczu Real - Bayern podkreślałem bardzo wysoki nacisk Królewskich - tutaj podkreśliłbym zupełne tego przeciwieństwo. Naprawdę źle to wyglądało. Przy takiej grze pomyślałem sobie, że może dobrze, iż w końcu Arsene Wenger odejdzie. Przyda się tej drużynie "świeża krew".
Konsekwencją bardzo słabej gry był gol do szatni strzelony przez Diego Costę po kapitalnym podaniu Griezmanna, który był według mnie najlepszym zawodnikiem na boisku.
Co tu dużo mówić. Rojiblancos przeważali przez całe spotkanie, w konsekwencji czego spokojnie wygrali i awansowali do finału.
Skrót spotkania.
Ciekawostki?
W pierwszej połowie francuski napastnik gospodarzy dostał łokciem w głowę, w wyniku czego mocno leciała mu krew. Jakoś biegał z tym krwotokiem, wycierał... sędzia jednak ani nie widział, ani nie słyszał, że zawodnik krwawi i tak było aż do przerwy.
Uważam to za spory błąd, bo (przynajmniej w telewizji) widać było, że to nie jest lekkie draśnięcie, a generalnie jeżeli zawodnikowi leci krew, to powinno się go opatrzyć. Z prostych powodów.
Sama krew może nie stwarza jakiegoś problemu dla piłkarza. Działa oczywiście adrenalina i się tego nie czuje... Ale krew jest zagrożeniem dla innych, przede wszystkim poprzez przenoszenie chorób. Piłka nożna to sport fizyczny i wiadomo, że kontakty między zawodnikami zdarzają się non stop. Nie wiem jak jest w przepisach piłki nożnej, ale przynajmniej w koszykówce jest tak, że zawodnik, któremu leci krew musi zejść i być opatrzony. Nawet gdyby takiego przepisu nie było - jest to spore niedopatrzenie sędziów.
Nie zmienia to faktu, że Atletico Madryt jest wyżej od Arsenalu Londyn i to oni awansowali do finału Ligi Europy... Finału, w którym będą zdecydowanym faworytem i uważam, że jeżeli pucharu nie zdobędą - sezon będzie można uznać dla nich za nieudany. Jak będzie?
Przekonamy się już 16. maja w Lyonie. Podobno spotkanie ma sędziować nasz polski sędzia - Szymon Marciniak.
Moje główne konto - @thedragonnis.