Dziennik #85/2025 - bunt

in #polish7 days ago


Źródło: Pixabay


Dobry wieczór.

Zaspałam do pracy. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się nie wstać na czas. Nie wiem jak ja to zrobiłam. Czy przez sen wyłączyłam budzik? Nie mam zielonego pojęcia. Faktem jednak jest, że obudziłam się chwilę po piątej. W panice napisałam do kierowniczki, że zaspałam, ale nie miała z tym problemu. Do pracy dotarłam 5:50 czyli 20 minut później niż zwykle. Wyszło całkiem nieźle. Nie wiem co jest z tym tygodniem, że tak ciężko mi się wstaje. Niby dobrze śpię, a jestem rano tak potwornie zmęczona, że nie mogę się podnieść z łóżka.

W pracy było tak sobie. Z racji tego, że postanowiłam wziąć się za moich pracowników to dzisiaj przeprowadziłam dwie rozmowy dyscyplinujące, podczas których oznajmiłam, że albo wezmą się do pracy albo będziemy niestety musieli się pożegnać. Takie rozmowy nie są łatwe i choć zachowuję pełny profesjonalizm to nie lubię ich przeprowadzać, bo to zawsze stresujące. Tym bardziej, że jedną z osób z którą rozmawiałam była dziewczyna, która widać, że się stara, a jednak coś ciągle nie gra. Niestety nie mogę trzymać w nieskończoność pracownika, który nie jest wydajny. No po prostu nie mogę, bo w końcu góra przyczepi się do mnie, a nie do nich. Oprócz tego poczułam dzisiaj sporą irytację, ponieważ wylało się na mnie totalne szambo. Na magazynie jest syf i winą nie zostali obciążeni kierownicy tylko my, liderzy. Bardzo mnie to wkurzyło, bo daję z siebie w pracy 110%, a wydźwięk był taki, że nic nie robię tylko leżę. Mam w sobie wewnętrzny bunt przed przyjęciem tej krytyki, ponieważ wiem, że daję z siebie naprawdę wiele. Są niedociągnięcia, ale po pierwsze jestem tylko człowiekiem, a po drugie jest jeszcze druga zmiana, a tam lider nie robi nic w porównaniu do mnie, więc nie wiem czemu mamy obrywać po równo. Bez sensu. Wyszłam z pracy naprawdę zła.

Po powrocie do domu musiałam się położyć. Po prostu musiałam. Po spacerze z psem ustawiłam timer na godzinę i poszłam poleżeć. Zasnęłam chyba w sekundę co najlepiej obrazuje poziom mojego zmęczenia. Obudziłam się przed budzikiem i miałam ochotę jeszcze trochę pospać, ale postanowiłam mimo wszystko wstać i żyć.

Gdy bezmyślnie przeglądałam Instagrama to zadzwoniła do mnie przyjaciółka czy mogę jej pożyczyć odkurzacz. Zaskoczyła mnie ta prośba, ale nie miałam z tym problemu. Przyjechała i razem pojechałyśmy do niej, żeby mogła sprzątnąć mieszkanie. Potem jeszcze trip do Castoramy i w sumie nieźle nam poszło kupowanie śrubek. Aż szok. Fajnie było spędzić trochę czasu razem i porozmawiać. Dalej byłam zła o pracę, ale trochę mniej, bo w miłym towarzystwie zawsze jest jakoś raźniej.

Po powrocie do domu zjadłam kolację i szykuję sobie śniadanie na jutro. Cały tydzień jem mocarze na śniadanie, bo jakoś mi podeszły. Dzisiaj robię wersję z kakao, która właśnie się smaży i w całym mieszkaniu pięknie pachnie. Nie robiłam jeszcze nigdy wersji z kakao, ale co może pójść nie tak, na pewno będzie pyszne. Jak tylko placek się usmaży to idę się położyć, bo po pierwsze leki już działają i jestem trochę zmulona, a po drugie jutro czeka mnie długi dzień, bo zaraz po pracy jadę do babci i dziadka. Muszę odebrać opony letnie, bo w piątek jadę już na wymianę. Mam wątpliwość czy to nie za szybko, ale no w innym terminie nie dam rady tego ogarnąć. Oby nie przyszły jeszcze mrozy.

I tyle chyba. Jestem poirytowana, ale jednocześnie tak bardzo zmęczona, że raczej powinnam dobrze spać.

Do jutra.