Nienawidzę oszukiwania.
Jakoś tak mam, że nie umiem ściągać. Nie mam całkowicie czystej kartoteki ale zdałem sobie kiedyś sprawę, że czas potrzebny na przygotowanie materiałów, z których następnie można spisywać da się też poświęcić na naukę i wychodzi na to samo, a w dodatku człowiek zyskuję potem wartościową wiedzę.
To, że ściąganie było częste w podstawówce jakoś mnie nie dziwiło, ja po prostu nie umiałem.
W gimnazjum było podobnie.
W liceum jednak jeden z moich nauczycieli powtarzał "ściąganie to nic innego jak kradzież, to na co ktoś musiał poświęcić czas ty zdobywasz poprzez oszustwo". Zapadło mi to w pamięć.
Piszę o tym gdyż byłem dzisiaj świadkiem sytuacji jak jedna ze studentek próbowała namówić asystenta do zdradzenia pytań na egzamin. Sytuacja wyglądała mniej więcej tak, że asystent wił się jak piskorz gdyż wie, że nie może zdradzać pytań, a studentka atakowała go prośbami i błagalnym tonem jęczała "prooosimy". Nigdy nie wiem jak się zachować w takiej sytuacji więc tylko siedzę i wiercę się w miejscu żeby jak najszybciej skończyć zajęcia i przejść się z zażenowania. Jakoś tak się utarło, że asystent aby być "fajny" to coś tam powinien podpowiedzieć do egzaminu. W ten sposób dochodzimy do tego jak często wyglądają testy na studiach:
- 40% baza pytań z poprzednich lat.
- 20% pytania, które ludzie wybłagują od asystentów.
- 40% tutaj jest pole na naukę ewentualnie współprace w trakcie pisania.
Gdy idę na egzamin zawsze jestem podekscytowany. To niezbyt popularna opinia ale lubię je pisać bo traktuję to jako wyzwanie. Ale męczy mnie strasznie to, że jak wychodzę to słyszę opinie głownie o tym czy weszła "baza" lub czy dało się ściągać.
Naprawdę nie uważam, że egzaminy na studiach powinny być tak trudne żeby nikt ich nie zdawał ale jednak powinny być co najważniejsze nowe co roku i nie powinno dochodzić do przecieków. Sam nie jestem świetnym uczniem, zwykle zaczynam czytanie na kilka dni przed egzaminem i zdaje na trójki albo czwórki ale chciałbym, żeby te testy czegoś dowodziły poza umiejętnością kombinowania.
Trochę się wyżaliłem i chciałbym wiedzieć jak jest albo było u was? Wiem, że w innych krajach ściąganie często niesie bardzo poważne konsekwencje, skąd więc takie podejście w Polsce? Chętnie dowiem się jakie macie przemyślenia na ten temat :)
Ściąganie, jako odizolowane zjawisko jest rzeczywiście karygodne, jednak biorąc pod uwagę inne problemy z Polskimi uczelniami, dość niewinne. Nie mogę się wypowiadać o politechnice, studiach humanistycznych, itd., ale przychodzą mi na myśl konkretne zjawiska na uczelni (uczelniach?) medycznej...
Po pierwsze - poziom trudności zaliczeń i egzaminów. Zdarza się tak, że obowiązujące materiały to cztery różne podręczniki do tego samego zagadnienia, a każdy z autorów podaje inne wnioski/parametry/teorie. I wtedy nie wiadomo, z czego się uczyć, a prowadzący odpowiadają - ze wszystkiego. Do tego są przedmioty, które kiedyś trwały np. rok, a teraz prowadzi się je w jeden semestr - ilość materiału ta sama, dochodzą inne, równie ważne przedmioty, ale wykładowca ma w dupie kiedy znajdziesz czas na spanie, jedzenie i naukę do czegoś innego niż jego własny przedmiot.
Kolejna kwestia to zaangażowanie w nauczanie przedmiotu, a raczej jego brak - są przedmioty, które prowadzący zwyczajnie mają gdzieś. Zaliczenia z nich są zwykle proste, ale w takim razie po co tracić czas na naukę do czegoś, co nikogo nie obchodzi? Oczywiście, te zagadnienia trzeba będzie kiedyś nadrobić, ale może akurat nie teraz? Są jeszcze przedmioty-zapychacze, niepotrzebne nikomu. Zwykle wciskane studentom pierwszego roku - prawo, które będzie dotyczyć ich za kilka lat, kiedy zdążą zapomnieć czego się uczyli, psychologia, statystyka, BHP itd. A nauczyciele prowadzący te przedmioty traktują je nad wyraz poważnie. Egzaminy są trudne, a zagadnienia absurdalne. Ale to nie jest trudne, żeby pokazać studentowi, że nic nie wie. Z dowolnej dziedziny.
Do tego dochodzą wewnętrzne układy, hołubienie przestarzałym teoriom, stary sprzęt itp., które może nie mają nic wspólnego ze ściąganiem, ale są palącym problemem na "studiach w naszym kraju". Sam raczej nie ściągam - nie umiem, zwykle nie spotykam się z przedmiotami na które nie mógłbym się nauczyć, a poza tym zawsze są kolejne terminy. Widzę jednak, z czym borykają się studenci na innych kierunkach niż mój, i przy całym syfie w jakim tkwi system edukacji wyższej - ściąganie wydaje się być po prostu objawem wynikającym z większych problemów.
popieram. studia powinny być dla osób, które CHCĄ się uczyć, po to aby zdobyć wiedzę i wykorzystać ją w przyszłości. niestety nastała moda, większe możliwości i każdy głupek wybiera się na uczelnie :/ bardzo niesprawiedliwe. dlatego nigdzie nie ma zawodowców i pracowników z pasją..
osobiście sporo ściągałam z przedmiotów, które uznawałam za nieprzydatne, lub z których nauczyciele byli nieznośni i nieudolni. jednak pilnie się uczyłam z działów moich zainteresowań :)
Mnie natomiast najbardziej irytuje fakt, że całe w zasadzie szkolnictwo opiera się na "wykuwaniu" regułek, książek, regulaminów.
Zero nauki, wiedzy przydatnej. Wykuj, zdaj, zapomnij.